Teresa Węgrzyn
Pierwszy raz z nazwiskiem Stanisława Vincenza zetknęłam się w latach osiemdziesiątych XX wieku, gdy wpadły mi w ręce jego Dialogi z Sowietami, opublikowane w podziemnym wydawnictwie. Druk był bardzo drobny, edycja słaba technicznie, a treść chyba wówczas nie trafiła w moje zainteresowania, nie jestem nawet pewna, ile dokładnie przeczytałam (podejrzewam, że tylko fragmenty). Nie zapamiętałam tej lektury w każdym razie.
Po latach braku kontaktu z pisarstwem Vincenza sięgnęłam po cykl Na wysokiej połoninie. Wiązało się to z moim pobytem w Czarnohorze, w Dzembronii, gdzie dowiedziałam się, że autor mieszkał w sąsiednim Bystrecu. Po powrocie do domu z gór ukraińskich poszukałam książki w bibliotece i... zauroczyła mnie. Czytając, poczułam tamtejsze klimaty, jakbym znów tam była. Gdybym nie doświadczyła Huculszczyzny osobiście i gdyby mnie ona tak nie urzekła, być może tetralogia nie zrobiłaby na mnie tak wielkiego wrażenia. Tymczasem jej lektura stała się dla mnie jakby kontynuacją pobytu TAM. Vincenzowska narracja wiernie oddawała zapachy, dźwięki, nastroje – wszystko, czego doznałam w zetknięciu z miejscami i ludźmi ukraińskich Karpat. Łagodziła tęsknotę za górami, za mową i całą kulturą Hucułów. Od tej pory ból każdego powrotu z Czarnohory lub z innych pasm Karpat Wschodnich koiłam, sięgając po Połoninę.
Najbardziej fascynuje mnie język i przenikliwość obserwacji mistrza z Bystreca. Jego wrażliwość oraz zręczne posługiwanie się słowami, mistrzostwo formy pozwalają odtworzyć nastroje, wczuć się w mentalność ludzi, aurę zwierząt, a nawet rzeczy. Uwielbiam opowiadanie O czasie huculskim, nikt tak celnie nie ujmuje tego zagadnienia jak Vincenz. Fascynuje mnie sposób opisywania przyrody, która żyje, przepełniona magią. Tam, na Huculszczyźnie, do dziś postrzega się naturę w ten właśnie sposób, a magia stanowi tak zwyczajny element życia jak chleb i trawa: po prostu jest. Vincenz oddaje to wyjątkowo subtelnie i trafnie. Nie definiuje, nie podsumowuje, lecz starannie odtwarza.
Ogólnie bardzo lubię gawędziarski styl autora Na wysokiej połoninie – czyta się go tak, jakby słuchało się żywej, bezpośredniej opowieści. I to opowieści świetnego, pełnego swady gawędziarza. Za dużo jednak, jak na mój gust, filozofii włożył pisarz w postać Tanasija – przy tym usypiam, nuży mnie to. Byłoby dobre, ale w mniejszej dawce. Niektóre inne wątki także są, moim zdaniem, za długie.
***
Boli mnie fakt, że nawet absolwenci polonistyki, nie mówiąc o absolwentach liceów ogólnokształcących, przyznają na ogół, że nie słyszeli o Vincenzie. Kładę to na karb luki w kształceniu literackim. Władze oświatowe zatrzymały się na wartościowaniu literatury wywodzącym się z PRL-u. Do listy lektur sprzed 50 lat dodano tylko noblistów, nadal zaś pomija się pisarzy skazanych przez komunizm na zapomnienie (jak Julian Stryjkowski, Andrzej Bobkowski, właśnie Vincenz i pozostali odrzuceni dlatego, że ośmielili się nie wrócić do powojennej Polski z emigracji). Dziwi i oburza mnie to. Podejrzewam, że obecni decydenci pracujący w Ministerstwie Edukacji nie zrobili nic, by dowiedzieć się o istnieniu twórców, o których sami nie słyszeli w szkole. Po prostu nie uczą tego, czego sami nie wiedzą.