Mirosława Ołdakowska-Kuflowa
Pożytki z czytania Vincenza
najwyższym walorem książki jest wyjść poza książkę, poza i ponad czytanie, wyrwać się z elementów fantazji w świat rzeczywistości duszy. A w dalszym ciągu przebudować ją.
S. Vincenz, O książkach i czytaniu
Moja przygoda ze Stanisławem Vincenzem rozpoczęła się, kiedy w nieistniejącej już Księgarni Świętego Wojciecha przy ul. Królewskiej w Lublinie „przypadkiem” zakupiłam pierwszą opublikowaną w kraju po wojnie książkę tego pisarza – zbiór esejów Z perspektywy podróży (Wydawnictwo „Znak” 1980). W połonińskim cyklu Vincenza można znaleźć wyjaśnienie, Kto chowa się za przypadek. Wspomniany zbiór nabyłam z myślą o zaopatrzeniu się w stosowną lekturę do podróży na poświęconą literaturze emigracyjnej konferencję naukową – jedną z pierwszych, jakie miały miejsce po powstaniu „Solidarności” i poluzowaniu knebla krępującego w czasach PRL-u zarówno twórców, jak i badaczy sztuki słowa. Było to tuż po tym, jak ukończyłam filologię polską, a mimo to nie wiedziałam, kim jest autor esejów. Książka pociągała wszakże urokiem gawędowego toku wypowiedzi, wprowadzała w atmosferę swobodnej, a zarazem głębokiej refleksji nad rzeczywistością, sygnalizującą wiedzę, doświadczenie i mądrość owego autora.
Jednakże to, z jakiej klasy pisarzem mam do czynienia, zrozumiałam, kiedy sięgnęłam po opublikowane przez Instytut Wydawniczy „Pax” w początkach lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku – znowu na fali poluzowania cenzury – tomy cyklu Na wysokiej połoninie. Je z kolei zabrałam na wyjazd wakacyjny. Pierwsze wrażenie pozostało niezapomniane. Przeżyłam zachwyt nad kontemplacyjnym stosunkiem Vincenza do rzeczywistości. Na tym etapie tetralogia poruszała mnie zbyt głęboko, dotykała zbyt intymnych pokładów wnętrza, bym mogła o niej myśleć jako o materiale do badań historycznoliterackich. Nawet już po doktoracie, kiedy zaczęłam poszukiwać tematu do habilitacji, nie od razu wybrałam twórczość Vincenza. Dopiero gdy upadł pomysł innego, zbyt obszernego zagadnienia, zaczęłam z wahaniem zwracać się ku mistrzowi z Bystreca, a utwierdził mnie w postanowieniu wielki miłośnik Połoniny, prof. Ryszard Łużny, który, jak kiedyś zdradził, często przed snem czytał wybraną opowieść z huculskiego cyklu. Dzięki zachętom tego znakomitego slawisty i równocześnie znawcy literatury polskiej powstała moja rozprawa Stanisław Vincenz wobec dziedzictwa kultury. Później, po pewnej przerwie, namówiona z kolei przez syna pisarza, Andrzeja, zdecydowałam się opracować biografię autora Na wysokiej połoninie. Oczywiście przy różnych okazjach przygotowywałam także poważniejsze i drobniejsze artykuły dotyczące różnych aspektów jego twórczości oraz poglądów.
Odniosłam wymierne korzyści z zajmowania się spuścizną Vincenza: dzięki poświęconym jej tekstom pokonałam kolejne progi na drodze naukowej. Jednakże dużo większy jest mój zysk w sferze niewymiernej – emocjonalnej i intelektualnej. Wzbogacałam się o przeżycia estetyczne, uczyłam się, czerpiąc z wiedzy i doświadczenia mistrza z Bystreca; konfrontowałam swoje widzenie rzeczywistości z jego światopoglądem, opartym na rozległym wykształceniu, szerokich horyzontach, przyjaznym stosunku zarówno do ludzi, jak i do przyrody. Fascynujące było zwłaszcza Vincenzowe czytanie „pisma światowego” – umiejętność docierania przez obiekty namacalne, widzialne (czy to naturalne, czy też kulturowe) do sfery wartości duchowych. Nie koniec na tym. Chęć wędrowania śladami autora Połoniny, ujrzenia przestrzeni, które inspirowały jego twórczość, zaprowadziła mnie do fascynujących miejsc, położonych na wschód, na południe i na zachód od granic współczesnej Polski.
Przede wszystkim jednakże jestem żywym świadectwem tego, iż tak jak za życia, tak też po śmierci Vincenz ma zdolność zbliżania ludzi. Dzięki niemu mogłam poznać żyjących członków jego rodziny, wielu naukowców oraz zwykłych pasjonatów jego tekstów, starszych i młodszych ode mnie. Często byli to ludzie o niezwykle bogatej osobowości, którzy, powodowani tą samą fascynacją, ofiarowywali mi swoją przyjaźń. To, co zyskałam, stało się istotnym składnikiem mojego życia i jest już nieodwracalne.
Zatem przyjaźń z książkami, a przez nie z ich autorem, kształtowała mnie przez lata i pozostawiła trwałe ślady. Z tej perspektywy widzę, jak ważne jest, czym się człowiek pasjonuje, na co przeznacza cenne godziny. Co do Vincenza, śmiało mogę każdemu zarekomendować jego spuściznę literacką, która odsłania bogatą i szlachetną osobowość twórcy. Czas poświęcony lekturze i refleksji nad nią obficie zaowocuje.