Michał Kaczmarek
Podświadoma myśl jeszcze nie o samym Vincenzie, ale o połoninach Czarnohory narodziła się we mnie prawdopodobnie podczas wędrówek po Bieszczadach w okresie licealnym, gdzieś w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Połoninne, szczytowe i otwarte przestrzenie, które zobaczyłem w tych górach, rozbudziły we mnie wyobrażenie o połoninach tym większych, jakby zwielokrotnionych, jakie mógłbym napotkać w Czarnohorze. A więc to właśnie ona stała się moją motywacją i celem, to ją koniecznie chciałem poznać. Wtedy wśród moich pierwszych lektur karpackich pojawiła się książeczka Marka Olszańskiego i Leszka Rymarowicza Powroty w Czarnohorę. Nie tylko przewodnik, wydana w 1993 roku. To prawdopodobnie w niej po raz pierwszy natknąłem się na postać Stanisława Vincenza i na opis jego dzieła Na wysokiej połoninie.
Nie jest wszakże wykluczone, iż nazwisko Vincenza krążyło w mojej świadomości już wcześniej, kiedy byłem dzieckiem, jak bowiem dowiedziałem się z opowieści rodzinnych, mogło ono pojawiać się w rozmowach prowadzonych przez mego Ojca – badacza literatury staropolskiej. Wydaje się to prawdopodobne tym bardziej, że do poczynań naukowych syna Vincenza, Andrzeja, należało wybranie tekstów i napisanie obszernego wstępu do tomu Helikon sarmacki. Wątki i tematy polskiej poezji barokowej, którego egzemplarz znajdował się w księgozbiorze mojego Ojca. Tym samym wolno przyjąć, że zanim w pełni uświadomiłem sobie istnienie huculskiego eposu, słyszałem nazwisko jego autora we własnym domu rodzinnym.
Sama lektura pism Vincenza w moim przypadku nastąpiła dosyć późno, bo kilka lat po zakończeniu studiów polonistycznych. Wynikało to m.in. z faktu, że do kompletu trzech tomów tetralogii zakupionych w antykwariacie (chyba pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku) brakowało mi pierwszego i przez kolejne lata bezskutecznie poszukiwałem Prawdy starowieku. Nie czytałem posiadanych części, bo nie chciałem rozpoczynać lektury od środka, bez znajomości początku. Mogłem, oczywiście, wypożyczyć go z biblioteki, ale najwidoczniej wychodziłem z założenia, że wolę zgłębiać Vincenza z własną książką w ręku. W ten sposób lektura Połoniny opóźniała się w oczekiwaniu i nadziei na odnalezienie pierwszego tomu.
Od tego oczekiwania uwolniła mnie Fundacja „Pogranicze” z Sejn, podejmując się wznowienia tetralogii w 2002 roku. Edycję ową skompletowałem w następnych latach. Jednak mniej więcej w tym samym czasie byłem zajęty literaturoznawczymi poszukiwaniami związanymi z rozpoczętym doktoratem, co spowodowało kolejne opóźnienie lektury Połoniny. Ostatecznie przystąpiłem do niej około początku 2005 roku.
Czytanie tetralogii Vincenza w trakcie przygotowywania rozprawy doktorskiej miało dla mnie znaczące konsekwencje – w miarę wchodzenia w głąb tekstu uświadamiałem sobie, iż dzieło to jest tak wszechstronnie bogate w ciekawiące mnie wątki, tematy i idee, że zaczęło wypierać zainteresowanie utworami tych pisarzy, którymi pierwotnie zajmowałem się w swojej pracy. W procesie lektury Wysokiej połoniny połączyłem więc przyjemność z dociekaniami filologicznymi, co ostatecznie zaowocowało książką Proza pamięci. Stanisława Vincenza pamięć i narracja (2009).
Przeczytanie całego cyklu Na wysokiej połoninie nie jest zadaniem łatwym. Można powiedzieć, że – przez swoją objętość oraz język – dzieło to wymaga od odbiorcy wytrwałości i długiego zgłębiania. Jak wywnioskowałem z moich zapisków, pierwsza lektura tetralogii z równoczesnym sporządzaniem dosyć szczegółowych notatek zajęła mi, z przerwami, około czterech miesięcy. Dodać też trzeba, iż odkrywanie ostatniego tomu było oddzielone od poprzednich moją pierwszą wędrówką po Huculszczyźnie w 2005 roku.
Myślę, że moja droga poznawania dzieła Vincenza przebiegała na linii: od gór do literatury, od wędrowania do czytania. Wysoka połonina stała się dla mnie swoistą górską wyprawą, często trudną, mozolną, niemożliwą bez cierpliwości i uporu, a kiedy indziej – radosną i uwznioślającą. Właśnie dlatego nie każdy potrafi zachwycić się Połoniną, że jest ona tekstem wymagającym. Jednak jeśli już zdecydujemy się w niego zagłębić, jeśli wyrobimy w sobie nawyk pilnej lektury i postawę wytrwałego wędrowca, wtedy możemy wchłonąć całe bogactwo barw, oryginalność, wielowątkowość, uniwersalizm i ponadczasowość tego dzieła.
Do Vincenza powracam w co najmniej dwóch typach sytuacji: gdy rodzi się inspiracja i potrzeba napisania czegoś nowego o jego twórczości i biografii oraz gdy chcę przypomnieć sobie krajobrazy i atmosferę Huculszczyzny, jakie oglądałem i odczuwałem, kiedy poznawałem ją na własnych nogach. Czytanie Połoniny przed osobistym wędrowaniem po tym regionie i czytanie jej po powrocie stamtąd to dwie różne lektury. O ile pierwsza wiązała się z pewnym wyobrażeniem i pragnieniem, o tyle druga – z namacalnym doświadczeniem tego, co Vincenz zawarł w swoim dziele.
W cyklu Na wysokiej połoninie dostrzegam kilka aspektów, tematów i idei, które uważam za najistotniejsze, ale nie jedyne. Do owej grupy należy przede wszystkim życie górskie (czy też życie gór) oraz życie w górach. Dlatego bliskie wydaje mi się stwierdzenie Vincenza, że Połonina była i jest „wyrazem tego, co wiecznie dzieje się w górach”, a także swoistą kroniką „dziejów gór”. W tej wielowymiarowej, epickiej „górzystości” dzieła dostrzegam możliwość odczytywania „pisma światowego”, które wzbogaca wewnętrznie każdego człowieka, o ile ten zechce i podejmie trud jego odcyfrowywania. W górskim krajobrazie – i w ogóle: w „krajobrazie jako tle dziejów” – splatają się ze sobą historia przyrodnicza i ludzka, natura i kultura, prostota i złożoność, odwieczny cykl narodzin, życia i śmierci. Wszystko to wiąże się z wartością człowieka wrosłego w górski krajobraz, a szczególnie człowieka górskiego – z jego mądrością i bezpretensjonalnością pojmowania świata.
Dodatkowymi i ważnymi dla mnie aspektami dzieła Vincenza są wielokulturowość, wielonarodowość i wielogłosowość oraz wiara w ich bezkonfliktowe współistnienie. Łączą się z tym koncepcje dialogu międzyludzkiego i międzykulturowego, gdzie ludzkość jawi się jako wielka rodzina człowiecza. Jej funkcjonowanie nie jest możliwe bez ideału postępowania, do którego pisarz wielokrotnie powracał w swej twórczości i który sam starał się wyznawać. Ideał ów polegał na właściwym zapominaniu, czyli na przebaczaniu, oraz na życzliwym pamiętaniu. Vincenz opisywał go, odwołując się do symboli:
Jak bylibyśmy szczęśliwi, my, co przebyliśmy za wiele lub utracili wiele, gdybyśmy mogli i zachować, co cenne, i odnowić się, zapomnieć o ranach, a pamiętać, co miłe, co najlepsze! Tak jak przedstawił nam Dante w symbolu strumieni Eunoi i Lety na szczycie Góry Czyśćcowej. Nie są skuteczne dla oczyszczania duszy, jeśli nie pije się z obu. Zapomnieć, a zachować. Właśnie tego wszystkiego szukały i wciąż szukają książki1.
Wpływ Vincenza na moją działalność twórczą na pewno był znaczący, co ujawniło się już przy pracy doktorskiej, a także w tym, co pisałem poza nią i w latach późniejszych. Lektura tekstów tego autora ukształtowała w jakimś stopniu również moje inne zainteresowania czytelnicze, związane nie tylko z samą Huculszczyzną, ale z całymi Karpatami, Sudetami i górami w ogóle.
1 S. Vincenz, O książkach i czytaniu, [w:] tegoż, Po stronie dialogu, przedm. Cz. Miłosz, Warszawa 1983, t. 1, s. 81.