Maria Cicha
Mój pierwszy kontakt z pisarstwem Stanisława Vincenza miał miejsce w 1980 roku, gdy „Pax” wydał tom początkowy cyklu Na wysokiej połoninie – Prawdę starowieku. Dla ludzi chodzących w góry stanowiła ona wówczas pozycję kultową. Mnie jednak czytanie tego dzieła sprawiało wtedy trudności, nie wszystko rozumiałam. Dopiero w 2002 r., po pierwszym wyjeździe na Ukrainę – właśnie na Huculszczyznę i w rejon Czarnohory – książka stała się dla mnie przystępna.
Opisywane miejsca były już „oswojone”, w trakcie lektury przed oczami miałam znane pejzaże, a ponieważ zawarłam kilka znajomości z Hucułami, również imiona bohaterów brzmiały swojsko. W ten sposób Vincenz stał się mi bliski.
Niekiedy (choć niezbyt często) powracam do Na wysokiej połoninie i szukam tam ulubionych cytatów. Bardzo podoba mi się np. opowieść o czasie huculskim – Majemo czjes.
Najważniejszy jest dla mnie okazywany przez Vincenza w tym cyklu szacunek dla wielokulturowości regionu, dla wszystkich ludzi, którzy tam żyli i przyczyniali się do powstawania niepowtarzalnego klimatu opisywanych miejsc.
Nie zajmuję się ani żadnego typu twórczością, ani działaniem w dziedzinie kultury, ale poznanie dzieła Vincenza wpłynęło na mnie samą. Po pierwszym pobycie na Huculszczyźnie i wynikłej z niego lekturze Na wysokiej połoninie zainteresowałam się i samym prozaikiem, i jego dorobkiem literackim. Z wielką przyjemnością przeczytałam Dialogi z Sowietami, eseje zgromadzone w zbiorze Z perspektywy podróży, Outopos oraz biografię Vincenza autorstwa Mirosławy Ołdakowskiej-Kuflowej. Od czasu do czasu odwiedzam też grób pisarza na Cmentarzu Salwatorskim w Krakowie. Jednym słowem, w pewien sposób Vincenz stał się dla mnie kimś ważnym. Nie potrafię dokładnie sprecyzować dlaczego, ale moje coroczne podróże na Huculszczyznę też zostały jakoś przez niego „naznaczone” – sprawia mi przyjemność przyjście do miejsca, gdzie mieszkał w Bystrecu, albo zachęcanie do tego młodych ludzi, którzy gonią po górach.