Jędrzej Bukowski
To było w końcu lat osiemdziesiątych XX wieku. Mieszkaliśmy w raju – tak Rafael, nasz jedenastoletni syn, mówił o domu w Revel, pod, a właściwie nad Grenoble, wysoko w górach. O rzut kamieniem od tego miejsca znajduje się wioska La Combe de Lancey, a w niej mały domek, w którym kiedyś pomieszkiwali Stanisław i Irena Vincenzowie. W Polsce był to czas „polityczny”. Z moją żoną, Holenderką, bardzo się tym przejmowaliśmy. Kiedy z Andrzejem Vincenzem chodziliśmy po lesie i rozmawiali, moje myśli wypełniała „Solidarność” i nawet nie przypuszczałem, że właśnie otwiera się nowe pole moich zainteresowań.
Nie wiem, dlaczego w październiku 1988 zaproszono mnie do merostwa La Combe na konferencję w stulecie urodzin Vincenza. To był mój pierwszy kontakt z pisarstwem tego autora. Poznałem wtedy Irenę Vincenz, Ruth i Petera Marbachów oraz Jeanne Hersch ze Szwajcarii. Uchylili oni przede mną drzwi do Vincenzowych słów i zdań, krajobrazów, do jego pojmowania czasu i do jego wiedzy o sposobie budowania grażd, spławie drewna, gospodarce i przemyśle naftowym.
Trudne wydały mi się najpierw słowa. Zacząłem je zbierać. Na służbowym komputerze notowałem ich sensy wydobyte z tekstu cyklu Na wysokiej połoninie. Moja ciekawość rosła, chciałem się dowiedzieć więcej. Z kilkuletnią Alexandrą, moją córką, odwiedziliśmy w La Combe panią Irenę. Później byłem u niej w Lozannie. Pozwoliła mi dotknąć kilku rękopisów, a we mnie obudziło się marzenie o tłumaczeniu Połoniny na francuski. U Marbachów w Thun czułem jeszcze obecność Vincenza, który bywał ich częstym gościem. Ten dom wypełniała atmosfera dialogu i życzliwości. „Nowy przyjaciel, co za szczęście! Spędziliśmy dwa niezapomniane dni z Tobą, drogi André! Rozmowy dotyczyły prawie wszystkich problemów ludzkich, to było tak, jak w czasach Stanisława Vincenza. [...] będziemy to kontynuować [...] w Thun, we Wrocławiu, w Grenoble, gdziekolwiek się spotkamy” – te ciepłe słowa wpisał do mego notesu Peter Marbach. Zafascynowała mnie ich gościnność i aura domu. Potem nastąpiły spotkania z Marbachami w Budapeszcie (w węgierskim instytucie badań literackich opowiadałem o języku cyklu Na wysokiej połoninie i o potrzebie tłumaczenia Vincenza), we Wrocławiu (gdzie pośredniczyłem między publicznością a Peterem, kiedy przedstawiał wspomnienia i obrazy dialogującego autora Prawdy starowieku), raz jeszcze w Thun.
Do dziś fascynują mnie te spotkania i rozmowy. Teksty Vincenza. Ludzie, którzy tę fascynację podtrzymują, czynni, otwarci na innych, bliscy. Jan Choroszy, nasz gość w Lille w bieżącym roku, autor zdjęć Huculszczyzny zgromadzonych w moim komputerze. Redaktorzy warszawskiej „Więzi”, którzy w 1991 roku opublikowali mój tekst o czasie u Vincenza. Wspaniały nieżyjący polonista Edmund Marek, który w roku 1993 prosił mnie w Lille o odczyt o pisarzu ludzkiej pamięci.
Vincenz działa nie tylko przez lekturę jego dzieł, zwłaszcza na takich czytelników, którzy, jak ja, koncentrowali się na tajemnicy czasu, na postawach dialogu, albo – jak teraz – na spieraniu się z pamięcią. W przeszłości memu rosnącemu zainteresowaniu autorem Listów z nieba towarzyszyły zaangażowanie w pracę w środowisku rolników wokół Grenoble i działania na rzecz chłopów z Krosna w Polsce. Powstała tam wtedy Izba Rolnicza i poznałem ludzi, którzy tworzyli miejscową opozycję polityczną. To dzięki pisarstwu Vincenza wybraliśmy ten obszar Polski, połoniny urzekły mnie, kiedy przebywałem z synem w Wetlinie. Myślenie Vincenza o pejzażu budzi skojarzenia z Obrazami z życia i natury Wincentego Pola z roku 1869. Przypominałem je w podkrakowskich Niepołomicach w maju 2008 w czasie konferencji o roli dialogu w projektowaniu pejzażu kulturowego. Na przykładach z Francji podkreślałem udział społeczeństwa w kształtowaniu otoczenia, w tak oczywisty sposób obecny w opisach budownictwa w lasach nad Czeremoszami.
Jest w książkach Vincenza hymn życia, wiara w człowieka. Justyna Gorzkowicz w odpowiedzi na ankietę akcentuje zgodę autora huculskiej tetralogii na drugiego człowieka, sieć zależności i więzi między ludźmi. Urzeka mnie w jego tekstach perspektywa stawania się Historii. Podobnie jak Michał Kaczmarek, wchodzę w świat Vincenza, jakbym wdrapywał się na góry. Odpowiadam na pytania ankiety jako wspinacz początkujący. Stary już jestem. I dziwię się, że inni respondenci, poloniści, ograniczają twórczość mistrza z Bystreca. Nie tylko jako antropolog kultury przedstawia on dialogi z Sowietami, jego dialogu filozoficznego nie należy nazywać wyłącznie reanimacją Platona, dlaczego tomy Połoniny sobie nie dorównują? Można się też spierać o to, czy Wyspiański, czy Vincenz lepiej realizują temat ludowy... Ale polonistą nie jestem. Nawet w czytaniu tetralogii nie nadążam. Zawikłane i trudne okazuje się pismo światowe.