Irena Janikowska
Vincenz. Połoniny. Pasterze. Dzwonki. Szum Czeremoszu. Nieprzebyte leśne ostępy. Płaje. Kiermanycze. Gazdowie i dziady. Pogrzeby i wesela. Głos trembity i zawrotna kołomyjka. Watra i koliba. Horiłka. Grażda i chudoba. Twardzi, zmagający się z życiem, małomówni, honorni ludzie. Ciężka praca i odwieczne umiłowanie swobody.
Gdy zaglądam do tetralogii Stanisława Vincenza (wszystkie tomy trzymam w zasięgu ręki, na półce nad łóżkiem), to znaczy, że czegoś mi brak: że brak mi powietrza, że duszę się w tym, co mnie otacza, co muszę, co powinnam – teraz, zaraz... To sygnał, że pora odpocząć i chociaż w myślach przenieść się w piękny czarnohorski świat. Czytając, jestem znów na połoninach, słyszę krowie dzwonki i nawoływania pasterzy, czuję ciepło pieca i zapach palonego drewna. Wyobrażam sobie Hucułki schodzące na chram w pięknych, kolorowo wyszywanych strojach, rżące konie, sznur kosiarzy odkładających kolejne pokosy trawy. Zastanawiam się, czy za rok zobaczę jeszcze Maryjkę i posłucham jej „opowieści babci zza górki” o Vincenzie – o dobrym Panu Doktorze, o Pani, co zawsze była sprawiedliwa, o Basi i o Andrusiu, którzy („niech Pan Bóg da zdorowiczko i nagrodzi za ich serce”) nie zapomnieli o niej, małej, biednej dziewczynie, nawet na końcu świata – i o tym, jak dawniej bywało. Czekam na lato. Marzę, że znów będzie mi dane wspinać się z ciężkim plecakiem pod górę, że znów poczuję zapach ukwieconych łąk, na twarzy promienie słońca, a we włosach wiatr, że znów czekać będą na mnie dojrzewające cześnie, a u gościnnych Hucułów – na przywitanie – kielich samogonki i „damasznyje sało na zakusku”.
Z nazwiskiem Vincenza pierwszy raz zetknęłam się w trakcie przygotowanego przez Stowarzyszenie „Wschodnia Perspektywa” I Festiwalu Huculskiego w Krakowie. Był to rok 2006. Wydawnictwo „Pogranicze” przekazało wtedy organizatorom kilka kompletów pięknej edycji tetralogii mistrza z Bystreca. Jeden z nich stał się moją własnością. Przeczytałam go od deski do deski, chociaż muszę powiedzieć, że nie była to łatwa lektura. Teraz cykl leży na wyciągniecie ręki i czasami po niego sięgam. Otwieram na przypadkowej stronicy i zawsze znajduję coś nowego, pięknego, przenoszę się w świat, który stał się mi bliski, który pokochałam i za którym tęsknię.
Odkąd poznałam Na wysokiej połoninie, starałam się angażować (jestem pracownikiem domu kultury w Krakowie) w różne organizowane u nas akcje przybliżające mieszkańcom zarówno Huculszczyznę, jej bogactwo kulturowe i przyrodnicze, jak i postać Vincenza. Przez te kilka lat sporo się w stolicy Małopolski działo wokół tego tematu, bo wielu tu pasjonatów Huculszczyzny – spotykamy się i w Krakowie, i tam, gdzie żył autor cyklu.
Również na Ukrainie uczyniono dużo, aby Vincenz i jego twórczość nie uległy zapomnieniu, aby Ukraińcy, a zwłaszcza Huculi, znali tego, który tak pokochał tę ziemię i tak pięknie opisał ginące na naszych oczach tradycje, stroje, obyczaje, muzykę, wierzenia... Mieszkańcy Bystreca zaczęli być dumni z tego, że wśród nich żył „taki Pan”. Teraz pokazują turystom, jak iść tam, gdzie kiedyś stał dom Vincenzów. Angażowali się w stawianie pomnika (krzyża) na tym miejscu i w organizację uroczystości w 2011 roku. Nie zniszczyli nawet beczki-dzwonu (pierwszego pomnika, postawionego przez młodzież z Bystreca i Krakowa w 2009 roku), chociaż obgryzły go konie, bo beczka służyła przedtem do przechowywania bryndzy.
Świadkowie życia rodziny Vincenzów w oddalonym od cywilizacji zakątku świata kolejno odchodzą. Jeszcze tylko jedna, ponad 90-letnia Hucułka pamięta tamte czasy i ludzi. Trzeba tutaj oddać honor panu Andrzejowi Ruszczakowi, który mimo sędziwego wieku przemierza połoniny, szuka śladów przeszłości, zbiera relacje i dokumenty, ocalając od zapomnienia to, co jeszcze ocalić można. Zebrane i opracowane przez pana Ruszczaka i moją córkę, Karolinę Kwiecień, Listy z nieba, czyli korespondencja Hucułów z rodziną Vincenza, zostały wydane w kilku egzemplarzach. Świadczą one o tym, jak mocna była więź przymusowych wygnańców z Huculszczyzną i jakim „mirem” cieszyli się „Państwo” wśród jej mieszkańców.
Uczniowie bystreckiej szkoły już dwa razy odwiedzili stolicę Małopolski (a w tym roku przyjadą po raz trzeci) w ramach projektu „Kraków – Bystrec, most im. Stanisława Vincenza” realizowanego przez tutejsze Centrum Młodzieży im. dr. Henryka Jordana (dwa razy projekt finansowało Narodowe Centrum Kultury, raz Dzielnica I Miasta Krakowa). Poznają miasto i jego kulturę, składają kwiaty i zapalają świece na grobie Vincenzów, a krakusom przybliżają swoje obyczaje (pokazują stroje i hucułkę, uczą malowania jaj wielkanocnych, tworzenia biżuterii z małych koralików...). W ramach tego projektu również 10-osobowa grupa młodzieży krakowskiej była w Czarnohorze i razem z rówieśnikami z Bystreca chłonęła wiedzę o postaci i o dziełach Vincenza oraz o świecie, który one odzwierciedlają.
Polacy (zwłaszcza młodzież) coraz chętniej odwiedzają Huculszczyznę, odkrywają ją na nowo. Jest już nawet oznakowana droga do pomnika Vincenza. To przy nim turyści (kierowani tam dlatego, że to miejsce wypada „zaliczyć”) najczęściej po raz pierwszy słyszą nazwisko pisarza. Mam pewność, że po powrocie do domu niejeden z nich sięgnie po tetralogię.