Herbert Ulrich
W maju 1994 roku wybrałem się z Orkiestrą pw. św. Mikołaja na wędrówkę po Bieszczadach. Pogoda nie była najlepsza, a poza tym miałem poważne trudności, by nadążyć za znacznie młodszymi ode mnie muzykami. Wieczorem zatrzymaliśmy się w Tworylnym, przy istniejących wtedy ciągle resztkach „hotelu pięciogwiazdkowego”. Usnąłem od razu, a oni siedzieli jeszcze długo przy ognisku i grali do późna w nocy swój – świeży wówczas – repertuar huculski. Słyszałem to chyba przez sen, ale rano nie byłem pewny, czy te piękne melodie mi się nie śniły.
– Co to za muzyka? – zapytałem.
– Huculska.
– A kim właściwie są ci Hucułowie?
– Znasz film Paradżanowa Cienie zapomnianych przodków? Poza tym był taki polski pisarz, Stanisław Vincenz, który na emigracji w Szwajcarii napisał obszerne dzieło Na wysokiej połoninie.
Po powrocie długo szukałem tej książki w księgarniach i w bibliotekach, a gdy w końcu znalazłem i nabyłem za grube pieniądze, od razu zacząłem czytać. Trudny to był tekst, tym bardziej dla cudzoziemca, ale przez te lata przebrnąłem przez wszystkie cztery tomy, i to dwa razy. Myślałem sobie: „Dlaczego taka piękna i mądra książka jest prawie zupełnie nieznana w Niemczech? Trzeba to koniecznie zmienić!”. Zacząłem więc tłumaczyć ją na mój ojczysty język, najpierw opowieść o Jekelym Prostaku, która mnie po prostu urzekła. Potem powstał wybór 16 opowiadań z Połoniny, przy czym kierowałem się przede wszystkim wątkami „rachmańskimi” oraz poszukiwaniami słynnej Gołębiej Księgi Baalszema.
Muzyka huculska, zwłaszcza w wykonaniu naszego przyjaciela Romana Kumłyka i jego zespołu, zawsze mi przy tym towarzyszyła.