Ewa Serafin
Moje pierwsze spotkanie ze Stanisławem Vincenzem i z jego dziełem miało miejsce w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, podczas studiów polonistycznych na seminarium magisterskim prof. dr hab. Jolanty Ługowskiej w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Czytaliśmy wtedy fragmenty cyklu Na wysokiej połoninie wśród różnych tekstów, omawianych w ramach szerokiego seminaryjnego tematu „Folklor i literatura”.
Książka Vincenza trafiła na podatny grunt moich ówczesnych zainteresowań kulturą tradycyjną. Moja pierwsza lektura tetralogii huculskiej była wszakże intuicyjna i raczej dość powierzchowna, oparta na najbardziej oczywistym kluczu: folklor i obrzędowość pasterska oraz przyroda (góry). Do tego doszły refleksje dotyczące bardzo wyraźnego w Wysokiej połoninie przesłania ekologicznego, inspirowane książką prof. Jacka Kolbuszewskiego Ochrona przyrody a kultura. Z owego okresu pamiętam też wyławianie z Prawdy starowieku sentencji (np. o pośpiechu „znijaczającym” ludzi, o tym, że człowiek nie pokona natury, o piśmie światowym) i zestawianie ich z tekstami innych autorów, pochodzących z różnych kultur. Owocem tamtej lektury była moja praca doktorska Tradycyjna kultura ludowa w ujęciu Stanisława Vincenza wobec świadomości ekologicznej.
Później fragmenty Wysokiej połoniny próbowałam czytać na głos (w gronie miłośników twórczości Vincenza, Karpat Wschodnich i muzyki tradycyjnej) i wtedy objawiło mi się zupełnie odmienne dzieło. Zrozumiałam (usłyszałam), że jest to książka do czytania i do słuchania. Z kolei w trakcie kilku krótkich pobytów na Huculszczyźnie dane mi było zobaczyć (tylko niektóre) miejsca opisane w cyklu bądź związane z autorem. Potem przyszedł czas na kilkuletnią przerwę, na szukanie nowych tematów i nowych pasji czytelniczych.
Powracać na Vincenzowską Huculszczyznę zaczęłam dwa lata temu. Lektura nowa, świeższa pozwala mi bliżej przyjrzeć się różnym kwestiom, pasmom, wątkom i postaciom tetralogii. Obecnie czytam Vincenza dwojako. Jedną ścieżkę nazwałabym „okolicznościową” czy nawet „rytualną”, a polega ona na niewymuszonym zupełnie, powodowanym jedynie czystą radością obcowania z tekstem odczytywaniu fragmentów Połoniny dotyczących np. Bożego Narodzenia (Powrót kolędy z opisem Świętego Wieczoru z Prawdy starowieku) czy nadejścia wiosny (Święty Jurij w Listach z nieba). Stosowne zdania służą mi jako motta doświątecznych życzeń wysyłanych znajomym. Mam też kilka innych – zróżnicowanych tematycznie i formalnie, rozproszonych po całej Połoninie – „miejsc szczególnych”.
Druga ścieżka jest bardziej „profesjonalna” – służy naukowemu (filologicznemu i antropologicznemu) namysłowi nad dziełem. Ostatnio ten typ lektury obejmuje kilka wybranych tematów:
– potencjał symboliczny Wysokiej połoniny – odsłanianie poziomów znaczeniowych ukrytych w zakamarkach obfitej narracji jest sprawą fascynującą: archaiczne symbole przebłyskują spod warstwy kultury pasterskiej, a także chrześcijańskiej; słychać tu, wplecione w huculskie pieśni i przemówki, wersy indyjskich świętych tekstów, słychać też Ewangelię, kanoniczną i „huculską”;
– wątek losu i przeznaczenia, czytanie znaków rozproszonych w naturze, sny i przeczucia, narodziny i umieranie;
– połonina tańcząca, świętująca;
– i jeszcze: pamięć, mit, historia.
Istnieje również trzecia ścieżka lektury dzieła Vincenza – ze studentami w Instytucie Filologii Polskiej we Wrocławiu. Ale o tym trzeba by napisać tekst osobny, na co jeszcze zbyt wcześnie, bo materiały do niego dopiero się gromadzą.